Ostatni weekend spędziliśmy w górach. Była ładna pogoda. Słonecznie, trochę wietrznie. Ogólnie fajnie. Ja, jako że jeszcze poruszam się o kulach, ograniczyłam swoje spacery do poruszania się asfaltową drogą.
Andrzej był w sobotę i w niedzielę na grzybach. Na zdjęciach jest tylko dorobek sobotni. Niedzielnego nie pstryknęłam, bo zaraz po jego powrocie z lasu wracaliśmy do domu.
Oto jego "urobek".
Oto dowód na to, że ten duży prawdziwek był zdrowiusieńki jak "rydz".
Grzybów całe mnóstwo :-) A widoki cudne:-)
OdpowiedzUsuńGrzybów było w bród! Jak pisał wieszcz...
OdpowiedzUsuń:)
Ela