Hoja jest kwiatem, który zawsze mi się podobał. Poprosiłam więc kiedyś właścicielkę tejże rośliny o szczepkę. Roślinkę , z zachowanie wszelkich zasad, posadziłam, pielęgnowałam i........ No właśnie. Czekałam blisko 10 (słownie dziesięć) lat na to, żeby hoja wypuściła chociaż jeden listek. A ona nic. Ani nie rosła, ani nie więdła. Przesadzanie też nic nie pomogło. Mówienie do niej, straszenie jej, że ją wyrzucę, też nie. Nic. Aż tu nagle zobaczyłam pierwsze maleńki listeczki. I.... poszło. Jak zaczęła rosnąć to nie nadążałam z zawijanie pędów na podpórce. Po dwóch latach intensywnego rośnięcia w zeszłym roku zakwitła po raz pierwszy. (Nie pisałam o niej wtedy ze względu na te zawirowania budowlane).
Jak już moja hoja zaczęła rosnąć to wyczytałam w literaturze fachowej, że tak właśnie się dzieje gdy roślina jest pozbawiona (chyba to się tak nazywa) czubka wzrostu. Widocznie ja taką szczepkę dostałam.
Na zdjęciu jest tegoroczny kwiat.
A tu miska z bukiecikami z róż, jaśminu i dzikiego bzu. Kwiatki dostały czerwcowe solenizantki na sobotnim sabacie:))
I na konie to co bardzo lubię.: tęcza nad Wilkszynem.
Ha, ha, ja tez przed chwilą pokazałam kwitnącą hoję. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńPiękny okaz :) ja mam różową, która niestety zbuntowała się kilka lat temu, nie kwitnie, nie rośnie :( Ale widzę że jest nadzieja :D
OdpowiedzUsuńMoja hoja nie chce kwitnąć...
OdpowiedzUsuń:(
Ela