W
poniedziałek w końcu odwiedziła mnie
Ela. Przy herbatce i cieście drożdżowym z malinami siedziałyśmy, gadałyśmy i........ oto efekt jej wizyty. Obie kurki są dziełem rąk Eli. Ale jako dobra koleżanka zostawiła mi jedną, tą brązową.W rewanżu dostał słoiczek dżemu z cukini i powidła śliwkowe.

Ja robiłam mój ś
liczny sweterek, który już mi się przestaje podobać. W całej oryginalnie zapakowanej paczce znalazł się jeden motek trochę z innej bajki. Jest bardziej matowy i zmechacony. Co niestety widać w robocie. I to mnie trochę zniechęca do dziergania. Nie wiem czy uda mi się go skończyć do sobotniego spotkania
wrocławianek. Bo jeszcze guziki muszę gdzieś kupić. I przyszyć. A to już jest
cięęęęęęężka praca. A
jeszcze przed guzikami trzeba go zszyć. No nie wiem czy się wyrobię.
Teraz trochę moich kotek. Taki widok jak na zdjęciach poniżej to rz
adkość. No ogół jak są blisko
siebie to zaczynają się bić albo polują jedna na drugą. Krzywdy dużej sobie nie czynią. Te walki to chyba z nudów. Śnieg i mróz na dworze i nie mają na co polować.

A tu chwila przed bitwą.

Tu już odpoczynek po walce. Kizia na kanapie

a
Gizmolka na podłodze.
Zawieszenie broni: wspólny posiłek.

Dla
Gizmolki najlepsza zabawka to jakiś sznureczek lub patyczek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz